Jeszcze 2-3 tygodnie nie słyszałem o „Kasztanowym ludziku”, nie wiedziałem nawet, że taka książka ma wyjść. Ale gdy na okładce zobaczyłem nazwisko duńskiego scenarzysty „Forbrydelsen” oraz „The Killing”, byłem pewny, że muszę sięgnąć po ten tytuł.

Główną bohaterką jest Naia Thulin, trzydziestoletnia policjantka znudzona pracą w Wydziale Zabójstw. Wydaje się ona połączeniem Lisbeth Salander posiadającej wysokie umiejętności informatyczne, z Sarhą Lund, bohaterką „Forbyrdelsen”, niezależną kobietą w męskim świecie policji, zwracającej uwagę na każdy szczegół.

Jej partnerem jest Mark Hess, o którym na początku (a właściwie i do samego końca) nie wiemy za wiele. Wiemy tylko, że był on oficerem łącznikowym w Europolu ale z jakiegoś powodu został oddelegowany do Kopenhagi. Hess jest typem introwertyka, zamkniętym w sobie, unikającym rozmów. Jego niestandardowe pomysły na prowadzenie śledztwa i to w jakim kierunku powinno ono zmierzać, przysparzają mu jedynie wrogów w policji. I tylko Thulin traktuje go poważnie pomimo, że od początku dwójka tych bohaterów nie może znaleźć wspólnego języka.

Kasztanowy ludzik to policyjny thriller-proceduralny z psychologicznymi elementami. Nordicnoir z ponurym, mrocznym otoczeniem i złożonymi postaciami. Sama fabuła z kolejnymi stronami staje się coraz bardziej złożona, a autor sprytnie łączy podczas śledztwa politykę i życie prywatne bohaterów.

Historia skupia się na rozwiązaniu sprawy związanej z zabójcą kobiet. Seryjny morderca, na miejscu zbrodni pozostawia figurkę kasztanowego ludzika. Początkowo ignorowany przez policję dowód, okazuje się jednym punktem zaczepienia podczas prowadzonego śledztwa. W tle całej historii rozgrywa się dramat Rosy Hartung, Minister Spraw Społecznych, której córka przed rokiem zaginęła i nigdy jej nie odnaleziono. Pomimo, że zaginięcie Kristine oraz śmierć kolejnych osób na początku wydają się nie mieć związku ze sobą, to instynkt podpowiada nam, że obie sprawy zazębią się ze sobą.

Czytając ten duński kryminał ma się wrażenie, że obcuje się raczej ze scenariuszem, a nie książką. Łatwo sobie wyobrazić każdy ze 130 rozdziałów jako osobną scenę z thrillera czy filmu akcji. Mijesca akcji oraz postacie są opisane szczegółowo (niektóre aż za bardzo ale o tym poniżej).

Ale poza tym wszystkim jest jeszcze coś co decyduje, że dana książka jest dobra albo jedynie przeciętna, tym czymś jest klimat. To właśnie on powoduje, że całą historię czyta się fenomenalnie. Jest on ciężki, mroczny, Soren Sveistrup bardzo dokładnie opisuje makabryczne zbrodnie, a do tego wszystkiego dochodzi charakterystyczna dla Skandynawii aura późnej, ponurej jesieni.

Skoro to taka dobra książka, to czy każdy po przeczytaniu jej będzie zadowolony? Oczywiście nie. Przez to, że śledztwo jest prowadzone bardzo szczegółowo, w „Kasztanowym ludziku” znajduje się wiele, niekończących się opisów, które spowalniają tempo akcji, które wręcz chciało by się pominąć. Opisy bohaterów, którzy nie mają związku z głównym wątkiem oraz ich historie poboczne potrafią nudzić. Wydaje się, że książka mogła liczyć co najmniej 100 stron mniej lub te 100 stron mogło być wykorzystane na rozwinięcie wątków głównych bohaterów. Myślę jednak, że każdy fan skandynawskich kryminałów będzie usatysfakcjonowany.

Soren Sveistrup udowadnia, że po jego dzieła, niezależnie czy to serial czy książka, można sięgać w ciemno. Miesiąc po premierze „Kasztanowego ludzika” nic nie wiemy na temat kontynuacji. Mam jednak olbrzymią nadzieję, że ona powstanie i dwójka tak różniących się od siebie bohaterów będzie mogła rozwiązać jeszcze co najmniej jedną sprawę.

Sprwadź gdzie kupisz najtaniej